poniedziałek, 25 października 2010

Atramentowa trylogia ...

Po Tolkienie nie wydawało się to możliwe. Stworzenie świata, w którym żyje równie fascynująca historia jak ta, której przyszło nam doświadczać, obcując z dziełem angielskiego profesora.  Bo w powieści Cornelii Funke biegają atramentowe ludziki, osuszające piaskiem papier skryby, wykłócają się wróżki, kochające tylko zaklinacza ognia Smolipalucha ,żyją sobie dziewczynki, posiadające dar szczególnego czytania... to nie mogło się wydarzyć. A jednak  autorka Atramentowej Trylogii dokonała niemożliwego. Utkała ze słów świat, w którym bez reszty można się zagubić, ale też odnaleźć. Są tu i miasta pełne chrzęstu zbroi i stukotu końskich kopyt, są krajobrazy arkadyjskie w swojej doskonałości, są iście szekspirowscy władcy i bohaterowie, który w imię miłości są skłonni umierać. Ale nade wszystko jest tu piękny, literacki język, a każde słowo sprawia, że ma się ochotę przeniknąć strony książki aby wejść w ten świat zupełnie jak Mag i jej ojciec, lekarz woluminów, Czarodziejski Język, który mocą swego głosu powołuje do istnienia w świecie realnym literackie postaci. Cornelia Funke nie jest dla grzecznych dziewczynek. Mrok i zło cały czas towarzyszą historiom, bo nie na darmo autorka wyrasta z tradycji niemieckiego romantyzmu. Okrucieństwo jest tu na porządku dziennym, a nożownik Basta jest tak realny, że długo jeszcze po zamknięciu książki czujemy za plecami jego oddech. Jeśli więc ktoś przegapił Atramentową Trylogię polecam jej lekturę na nadchodzące zimowe wieczory.
Film Inkheart mnie rozczarował. Nie ma w nim nawet odrobiny poezji, a to jest najcięższy zarzut jaki można postawić ekranizacji tak w oczywisty sposób poetyckiej książki. Klasyczne familijne kino, dobrze zrobione, ale bez fajerwerków. Trudno, najważniejsze jednak, że w Atramentowy Świat wchodzi się z uczuciem, że oto uczestniczymy w wyjątkowym wydarzeniu literackim.

Niekonwencjonalny początek czyli rozmowa z Barbarą Silver o książce, która wywołała w niej tyle emocji http://anhelli-anhelli.blogspot.com/2010/10/ja-diablica-katarzyna-berenika-miszczuk.html

Rzecz dotyczy powieści Katarzyny Bereniki Miszczuk "Ja, Diablica".
Polecam lekturę całości dyskusji na blogu "Tam gdzie mieszkają Wookies!", ku przestrodze. Moja odpowiedź ma być, jak się okazuje, cenzurowana przez autorkę bloga, taki odczytałam komunikat. Ciekawe, czy ją opublikuje.
Odpowiedz na ostatni komentarz autorki bloga.
Każdy ma prawo do wyrażania opinii i jestem ostatnią osobą, która by ci to prawo odbierała. Czym innym jednak jak już pisałam jest merytoryczna ocena powieści a czym innym są inwektywy i obelgi, którymi obrzucasz autorkę, starając się udowodnić coraz bardziej absurdalne tezy. Po pierwsze żadne wydawnictwo nie wydaje książek "po znajomości". W obecnych czasach jest to najbardziej naiwne i absurdalne twierdzenie z jakim się spotkałam. Wydawnictwo ma zarabiać na książkach, a redaktorzy i właściciele muszą być przekonani, że to co wydają ma szansę dobrze się sprzedać. Na rynku spotykamy książki "wartościowe", cenione przez wytrawnych czytelników i książki popularne, cenione przez ludzi, szukających rozrywki, chwili prostego wzruszenia, zdrowego śmiechu i chwili zapomnienia. Nie każdy czyta Eliade`go,czy Junga, albo pisma zebrane Malinowskiego.Przykładów może być wiele. Zarzut o wykorzystywanie znajomości jest więc w moim odczuciu oznaką lekkiej paranoi, bo fakt iż ktoś komuś dziękuje nie jest dowodem, że ten ktoś coś mu załatwił. Twoje "śledztwo" podobnie jak język jakim się posługujesz budzą we mnie niechęć, żeby nie powiedzieć odrazę. Obrażasz przy okazji inną autorkę, tropisz powiązania niczym owładnięty obsesją śledczy, który na siłę szuka dowodów na nieistniejące przestępstwo. Protekcjonalny ton twojej wypowiedzi świadczy o braku klasy. Gdy się coś upublicznia to trzeba wziąć odpowiedzialność za swoje słowa. Nie tylko za opinie, ale za słowa, których się używa, bo łatwo jest kogoś zranić czy obrazić. Jeśli kiedykolwiek spróbujesz coś napisać zrozumiesz, że ostatnią rzeczą jakiej chciałabyś doświadczyć jest lżenie i obrażanie ciebie jako autorki przez pseudo recenzentów. Więcej szacunku dla ludzi pióra. Absurdalne jest też twierdzenie, że jeśli ktoś studiuje medycynę to nie potrafi pisać. To tak jak powiedzieć, że Jack London też nie potrafił pisać, bo miał mnóstwo zawodów, a nie miał wykształcenia. Ten argument przyznaję wywołał na mojej twarzy uśmiech. Nie będę się odnosić do sformułowań typu "indolencja umysłowa", bo przypisuję je twojemu zdenerwowaniu,ale najwyraźniej gdy nie masz argumentów, masz zwyczaj obrażać ludzi. Próbujesz obrazić mnie, gościa na twojej stronie, autorkę książki, jej przyjaciółkę, inną pisarkę, dwa wydawnictwa... hm... sporo tego jak na jedną recenzentkę. Piszę recenzentkę, bo tak tytułujesz swoją notkę : Recenzja napisana dla wydawnictwa WAB - i publikujesz ten swój zjadliwy tekst-recenzję na innych portalach. A więc jednak jest to recenzja, wbrew temu co piszesz. Gdybym była złośliwa, stwierdziłabym, że masz to ty masz bardzo osobisty stosunek do autorki książki, a twój tekst nie ma nic wspólnego z merytoryczną oceną powieści. Różnica między nami polega na tym, że nie obrzucam cię inwektywami, bo nie mam zwyczaju sięgać po słowa, które mają zastąpić sensowną dyskusję, a tobie najwyraźniej brakuje normalnych, cywilizowanych słów czy określeń. I jeszcze jedno. Nie czuję się obrażona, bo ktoś kto nie potrafi powściągnąć języka i stara się przenieść dyskusję do rynsztoka nie jest w stanie mnie obrazić.